Nie do końca byłam przekonana do tej części indyka, ale kombinować trzeba ze wszystkim. Nie miałam również pojęcia jak go przyrządzić, nie wiedziałam jak mięso się zachowa w czasie obróbki i jak się to będzie jadło. Na początku miałam pomysł pozbycia się skóry ze skrzydeł, ale przypomniało mi się, że indyk jest dość suchym mięsem, więc prawdopodobnie wyszłyby wióry. To była dobra decyzja. Trochę trzeba jednak powalczyć ze skórą już po upieczeniu (nie schodzi tak łatwo jak z kurczaka), ale myślę, że warto. A może to kwestia jakości mięsa, naprawdę nie wiem. Na pewno łatwiej jest upiec skrzydełka z kurczaka. Jeżeli nie macie obaw i lubicie eksperymenty, próbujcie śmiało. I brzoskwinie z garam masala – ech…, ekstra. W ogóle, nie wiedziałam, że takie skrzydła swoje ważą (z rozpędu kupiłam prawie 2 kg, część musiałam zamrozić, bo nie dalibyśmy rady tego zjeść).
Składniki:
4 skrzydła z indyka
1 duża puszka brzoskwiń
4 łyżki jasnego sosu sojowego
3 ząbki czosnku
1 średnia chili
1 łyżeczka przyprawy garam masala
olej rzepakowy
(przepis na 4-5 porcji)
Skrzydła myjemy, osuszamy i kroimy na dwie części (w miejscach zgięć). Brzoskwinie, czosnek i chili kroimy w plasterki, dodajemy do tego sos sojowy, garam masala i sok z brzoskwiń (z puszki). Powstałą marynatą zalewamy skrzydła i odstawiamy do lodówki na minimum 2 godziny, ja zostawiłam na całą noc. Po tym czasie, na dno naczynia żaroodpornego wlewamy odrobinę oleju i wykładamy skrzydła z marynatą. Pieczemy pod przykryciem przez godzinę w 180 stopniach, z termoobiegiem. Od czasu do czasu można dolać trochę wody. Po godzinie pieczemy już bez przykrycia, do zrumienienia. Wszystko tak naprawdę zależy od wielkości skrzydeł, niektóre pewnie będą się piekły krócej, inne dłużej. Próbujcie.