Dobra, mamy to. To kolejna „perełka”, która chodziła za mną od parunastu lat. Ciągle wydawało mi się, że nie dam rady jej zrobić tak jak trzeba. Że zrobi się jajecznica. Nie, nie, nie. Ja nawet miałam opory, żeby ją gdziekolwiek spróbować. Dacie wiarę? Zawsze miałam problem ze zjedzeniem surowych jajek. Tak, wiem, jajka przecież ostatecznie nie są w carbonarze surowe. Ale nie. Nie, bo nie.
Pierwszy raz postanowiłam jej spróbować w restauracji w Katowicach, która mieści się w salonie Ferrari. Nie było opcji, że nie będzie zrobiona tak jak trzeba. Jak już postanowiłam ją zjeść, chciałam żeby to było właśnie tam. Zjadłam. Była pyszna. Od tego czasu minęło chyba z półtora roku. Nadal sama się za nią nie zabierałam.
Aż któregoś pięknego dnia, odezwał się do mnie kolega Nóżka, że są jakieś zastrzeżenia do bloga. A, że Nóżka zawsze znajdzie jakiś przytyk w moją stronę, przejęłam się… wcale. Tylko, że okazało się, że to nie on ma zastrzeżenia. Zastrzeżenia miał Sebastian, który nie znalazł na moim blogu przepisu na carbonarę. No nie znalazł, bo się przecież za nią nigdy nie wezmę. Postanowiłam się jednak wziąć. Obiecałam Sebastianowi, że przepis pojawi się w kwietniu. Kwiecień powoli się kończy, już czas.
Proszszsz.
Przestudiowałam masę przepisów, książek. Wszystkie przepisy były w sumie podobne. Omijałam oczywiście te ze śmietaną. I tak studiowałam, myślałam i przypomniałam sobie o Gennaro, włoskim szefie kuchni. Nie było innej opcji, zrobiłam carbonarę według jego przepisu.
Smak? Świetny. Problem tylko polega na tym, że od dawna nie jedliśmy bardzo tłustych potraw. Dieta wątrobowa My spowodowała, że jeszcze bardziej zmieniły nam się kulinarne klimaty. A tu jest duża ilość tłustego boczku, spora ilość parmezanu. Dla nas obecnie to trochę za dużo. Gdybym zabrała się za carbonarę jakieś pół roku temu, na pewno bylibyśmy bardziej entuzjastycznie do niej nastawieni. Teraz już żyjemy nowalijkami, które niebawem zaczną się pojawiać, trochę lżejszą kuchnią, wiecie o co mi chodzi.
Co nie zmienia faktu, że carbonarę trzeba skosztować chociaż raz w życiu i chociaż raz spróbować ją zrobić. Zróbcie. To i to.
Składniki:
250 g makaronu (ja użyłam spaghetti)
150 g pancetty
3 jajka
100 g parmezanu lub pecorino (ja użyłam tego pierwszego)
pieprz
sól (opcjonalnie)
(przepis na 3 porcje)
Makaron gotujemy al dente. Pamiętajcie żeby po jego odcedzeniu zostawić z pół szklanki wody z gotowania.
W międzyczasie boczek kroimy w średniej wielkości kostkę. Ja miałam kupione niestety cieniutkie plasterki, które pokroiłam w większe kawałki. Pancettę wrzucamy na patelnię (bez tłuszczu) i smażymy do zrumienienia. Jajka mieszamy widelcem w misce, dodajemy do nich połowę drobno starego parmezanu, łączymy z jajkami, doprawiamy świeżo zmielonym pieprzem. Ja do tej potrawy nie użyłam grama soli. Boczek i parmezan były tak słone, że nie było potrzeby.
Do podsmażonego boczku dodajemy makaron i większość wody, którą zostawiliście, mieszamy i wyłączamy gaz. Paręnaście sekund czekamy aż makaron się lekko ostudzi, przemieszajcie go parę razy. Jak dodacie od razu do gorącego boczku i makaronu wybełtane jajka, zrobi się Wam jajecznica, a nie kremowy sos.
Do makaronu i boczku wlewamy jajka, wszystko bardzo dokładnie mieszamy. Jeżeli pasta wyszła za gęsta, dodajcie resztę wody, która Wam została. Przed podaniem posypujemy resztą parmezanu.
Podobne przepisy:
Makaron ze śmietaną i boczkiem
Cacio e pepe