Coś niesamowitego, mówię Wam. Zaraz wszystko Wam opiszę, skąd w ogóle pomysł, przepis i jak bardzo byłam sceptycznie nastawiona do tego przepisu.
Zacznę może od tego, że to przepis Marty z Jadłonomii. Nie przypominam sobie, żeby jakikolwiek jej przepis, z którym miałam styczność nie pasował mi. Nie wiem więc skąd moje sceptyczne podejście. Może chodziło o składniki, których jest niewiele. Tak, są aromatyczne, są fantastyczne, ale nadal jest ich niewiele. Marta w przepisie grillowała boczniaki, ja je upiekłam. Upiekłam je dlatego, że miałam go ogarnięcia cały kg grzybów, a nie chciało mi się stać godzinami przy patelni grillowej. Zrobiłam sos, limonka, cukier, kolendra i ta cała reszta. Matko jedyna, eksplozja smaków. Tam każdy składnik robi swoją robotę. Nawet mięta, która także wydawała mi się zbędna. No nie była, zdecydowanie. W oryginale była jeszcze trawa cytrynowa, ale niestety nie mogłam jej znaleźć. Dodałam więc do boczniaków skórkę z limonki.
A skąd w ogóle pomysł na takie gotowanie? Organizujemy sobie z moim tatą nasze zaległe urodziny. Ja zrobiłam dwie przystawki i danie główne, tata przybędzie z przystawką i deserem. Pisałam Wam już wielokrotnie, że kiedy się spotykamy, mogę się wyżyć kulinarnie ile wlezie. Postanowiłam więc zrobić dwie przystawki z pieczonych boczniaków i wegetariańskie chili. Przepis na drugą wersję boczniaków niedługo pojawi się na blogu, chili niestety odpuszczam. Żeby je wyjściowo podać (i przy okazji być zadowolona z kompozycji zdjęcia), muszę wszystko zrobić na ostatnią chwilę, czyli wtedy gdy będzie już ciemno. Na bank jednak zrobię je jeszcze kiedyś – wyszło super. Jeżeli jesteście już dziś ciekawi przepisu, na pewno jest na stronie Jamiego Olivera. Ja znalazłam go w książce „15 minut Jamiego”.
A tajskie boczniaki muszę zaserwować jeszcze mojej ekipie, jestem ciekawa czy to będą ich smaki. Jeżeli zaskoczy, pokombinuję jeszcze z innymi podobnymi przepisami. Moim zdaniem warto się z tym klimatem zapoznać. Dla mnie to zupełna nowość.
Właśnie do mnie dotarło, że zapomniałam dodać chili. Pfff…
Składniki:
500 g boczniaków
2 łyżki oleju
duża szczypta pieprzu
duża szczypta soli
sos:
3 łyżki soku z limonki
1,5 łyżki sosu sojowego
1 łyżeczka cukru trzcinowego
otarta skórka z połowy limonki
1 chili
2 szalotki
garść mięty
garść kolendry
mała garść szczypiorku
(przepis na 4 porcje)
Oczyszczone boczniaki rwiemy na cienkie kawałki, wrzucamy do miski. Dodajemy do nich olej, doprawiamy solą i świeżo mielonym pieprzem, mieszamy. Grzyby wykładamy na blachę do pieczenia, równo rozprowadzamy i pieczemy w 180 stopniach do zrumienienia (u mnie trwało to około 15 minut).
W międzyczasie do małej miski wlewamy sos sojowy, sok z limonki, dodajemy cukier, skórkę z limonki, pokrojone w kostkę szalotki, poszatkowane chili. Dorzucamy do tego większą część ziół: poszatkowany szczypiorek i porwaną kolendrę z miętą, mieszamy. Upieczone grzyby łączymy z sosem, dokładnie mieszamy. Przed podaniem posypujemy resztką ziół.
Boczniaki były pyszne na ciepło i na zimno.